Nasz weekend zaczął się już wczoraj. Nie żebyśmy sobie to zaplanowali, ale przypałętały się do nas jakieś katary, kaszle, dreszcze, gorączki i podobne tałatajstwa. Mr. G zmajstrował ciasto na pocieszenie, wyszło mu dużo lepsze niż mi. Teraz wiem, że ja po prostu nie mam ręki do pieczenia.
Dziś popołudniu nie wytrzymaliśmy, była tak cudna pogoda i dziewczynki czuły się lepiej więc wypełzliśmy na podwórko zaliczyć mały debiut co tam, że miał być w przyszłym roku, szkoda czekać.
Trening nie trwał długo, bo lolki są baldzo męczące.
Dziewczyny zarządziły wyprawę do piaskownicy.
Starsza siostra zawsze na posterunku. Uwielbiam te jej przejawy troski.
Mam nadzieję, że to nie był ostatni słoneczny dzień września.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz